wtorek, 12 czerwca 2012

"Każde głębsze uczucie prowadzi do cierpienia. (..)"

Odwiedzam naszą kryjówkę, jak co roku w ten sam dzień. Siadam na brudnych, przesiąkniętych wilgocią deskach i dotykam napisów na ścianie. Nic się nie zmieniło.
Każda litera wypalona jest w moim sercu. Nie mogę, nie potrafię zapomnieć. Zniszczyłem wszystko. Pozwoliłem ci odejść.



~~*~~

Bill zawsze był nie ufny w stosunku do otaczających go ludzi. Nie rozmawiał, nie uczestniczył w imprezach. Unikał innych. Nie pozwalał się do siebie zbliżyć.
Ktoś dawno temu bardzo go skrzywdził. Złamał serce, które nie umiało się później odbudować na nowo. Niby czas leczył rany, ale jego serce nie potrafiło już kochać. Nie chciał więcej się zakochiwać. Nie chciał przechodzić raz jeszcze przez to samo. Miał dość przepłakanych nocy, kiedy leżąc skulony nie mógł złapać oddechu z nie wyobrażalnego bólu umierającego serca. Bał się. Bał się tego uczucia.
Wszystko zmieniło się, kiedy na horyzoncie pojawił się on. Zupełne przeciwieństwo czarnowłosego. Zabawny, popularny, łamacz damskich serc i nie tylko. Przystojny. Nikt nie był w stanie mu się oprzeć, spowity w czerń chłopak także też nie umiał. Już od pierwszego momentu, kiedy zobaczył dredziarza, wiedział, że jeśli tylko ten zwróciłby na niego uwagę, nie umiałby mu się oprzeć.
Nie wierzył, że ktoś taki jak dredziarz mógłby choćby zatrzymać dłużej wzrok na jego wątłej sylwetce skrytej pod czarnymi ubraniami, mającymi za zadanie wtopić go w tłum. Zaskoczeniem dlatego też było dla niego, kiedy obiekt westchnień całej szkoły zaproponował mu spotkanie. Nie mógł w to uwierzyć. Zrobiło mu się przyjemnie ciepło i poczuł coś, jakby motylki w brzuchu?
Przyszedł na spotkania, mimo, że miał wiele obaw. Trudno było czarnowłosemu na początku przełamać się do jakiejkolwiek rozmowy, ale dredziarz nie przejmował się tym. On przejął inicjatywę. Randka zakończyła się dużymi lodami w ulubionej cukierni Tom’a, bo takie imię nosił ów dredziarz. Po zjedzonym deserze czarnowłosy został odprowadzony pod drzwi i pożegnany całusem w policzek, na który spłonął rumieńcem.
 Nigdy wcześniej nie pomyślał o tym, że mógłby zakochać się w kimś raz jeszcze. Jednak Tom dokonał tego, co było nie możliwe. Powoli, kawałek po kawałeczku, zmienił twardy jak głaz, zimny jak lód organy w ciepłe kochające serce. Sprawił, że na obojętnej twarzy zaczął pojawiać się uśmiech. Zmienił tego człowieka 180 stopni. Znów kochał.
Czarnowłosy za nim zdecydował się na coś więcej z dredziarzem, potrzebował dużo czasu na podjęcie tej decyzji. Ich pierwszy raz był czymś niesamowitym dla Bill’a. Nikt jeszcze nigdy nie sprawił, że poczuł się w ten sposób. Pożądany, kochany, uwielbiany, taki wyjątkowy. Był niemal pewien…nie…Był stu procentowo pewien, że kocha go. Kocha.
            Obudził się w środku nocy. Dredziarza przy nim nie było. Rozejrzał się i zauważył, że drzwi balkonowe są uchylone. Sam nie wiedział, co go wtedy podkusiło, że wstał i po cichu podszedł do nich. Usłyszał to, czego nie chciałby nigdy usłyszeć.
- Tak. Wygrałem zakład. Mówiłem Ci, że tak będzie. – chwila przerwy. – Oczywiście, że mam dowód. Całe przedstawienie nagrała kamerka na szafce. Oddał mi się, tak jak ci mówiłem.
Tom zaśmiał się do telefonu.
Bill nie mógł uwierzyć własnym uszom. On…był tylko zabawką w jego rękach. Zabawił się i teraz go wyrzuci. Do czekoladowych oczu napłynęły słone łzy. Nie…To nie może być prawda, próbował przekonywać sam siebie w myślach, pośpiesznie wkładając na siebie odzież. Wybiegł z pokoju.
Dlaczego on go tak oszukał? Dla głupiego zakładu? Przecież tak kochał go. Był pewien, że dredziarz odwzajemnia jego uczucia i nigdy go nie skrzywdzi. Miał być jego siłą, nadzieją, oparciem, bezpieczną kryjówką przed całym złem tego świata. Dlaczego tak nie mogło być, krzyczał w myślach, biegnąc przed siebie.

~~*~~

Odkładam twój pamiętnik i wstaję, obrzucając raz jeszcze pomieszczenie smutnym spojrzeniem.
Gdybym nie był taki głupi, nie zakładałbym się o takie o rzeczy. Gdybym nie był taki głupi, nie stawiałbym na pierwszym miejscu kumpli, tylko ciebie. Ciebie Billy. To przeze mnie, ciebie już nie ma. Przełykam gulę, która zrobiła mi się w gardle. Proszę…wybacz, błagam w myślach.
- Wybacz – szepczę i wychodzę.

środa, 23 maja 2012

Beneide ( Zazdrość )

Bardzo stare opowiadanie. Wygrzebałam przypadkiem i postanowiłam dodać. Bardzo bez sensowne i naciągane, ale myślę, że aż tak złe nie jest. Pozdrawiam :)

~~*~~



Obudziłem się i spojrzałem na zegarek. Była godzina dziewiąta, ale w pokoju panował półmrok, ponieważ wszystkie okna były zasłonięte. Przeniosłem wzrok na śpiącą postać tulącą się do mojego boku. Uśmiechnąłem się lekko i pogłaskałem policzek czarnowłosego. Był taki uroczy jak spał. Zamknąłem na powrót oczy, obejmując brata w pasie i wracając do krainy Morfeusza.
- Tom! Bill! Śniadanie! – No tak. Kochana mamusia nie da pospać nawet w weekend.
Przekląłem w myślach i podniosłem się niechętnie do siadu, co spotkało się z oburzonym mruknięciem bliźniaka. Potrząsnąłem lekko jego ramieniem.
- Bill…wstawaj.
Mruknął coś nie zrozumiale i obrócił się do mnie tyłem chowając się pod kołdrę. Westchnąłem tylko i zdarłem z niego przykrycie, odsłaniając jego drobne nagie ciało.
- Ej! – Rzucił mi gniewne spojrzenie. – Chcę jeszcze spać. – Ziewnął.
Wstałem i zacząłem szukać swoich ciuchów, które były rozrzucone po całej naszej sypialni.
- A co? Nie wyspałeś się? – Zapytałem, podnosząc kolejne części mojej garderoby.
- Nie dałeś mi spać, zboczeńcu. – Mruknął i rzucił we mnie poduszką.
Zaśmiałem się przypominając sobie wydarzenia z nocy. Wyciągnąłem z szuflady świeżą bieliznę i ruszyłem do łazienki. Rozebrałem się i wszedłem pod prysznic, celowo zostawiając uchylone drzwi, ponieważ wiedziałem, że bliźniak wkrótce do mnie dołączy i nie myliłem się. Nie całe pięć minut później, usłyszałem jego ciche kroki na kafelkach i parę sekund później wsunął się do kabiny przytulając się do moich pleców. Zrobiło mi się przyjemnie ciepło. Uwielbiałem go.
Jak się okazało, nie był na tyle zmęczony, żeby powtórzyć naszą zabawę z nocy, przez co nasz prysznic nieco się przedłużył, ale za to zeszliśmy do kuchni w dobrych humorach. Mama krzątała się po pomieszczeniu nieco podenerwowana, nie zauważając nas. Usiedliśmy przy stole i zaczęliśmy jeść już i tak zimną jajecznicę, nie odrywając wzroku od rodzicielki.
- Mamo, co się dzieje? – Zapytaliśmy jednocześnie.
Simone podskoczyła niemal i spojrzał na nas. Poczym zabrała nam z przed nosa talerze z niedokończonym śniadaniem.
- Będziemy mieli dzisiaj gości. Przychodzi do mnie koleżanka ze swoją córką i macie się zachowywać przyzwoicie, zrozumiano?
Spojrzała na nas przenikliwie i wzięła się za mycie naczyń. Ostatnio zachowywała się tak jakby przeczuwała, co łączy mnie z bliźniakiem. Jednak nic w tej sprawie nie robiła i dobrze. Sam czułem, że nic nie jest w stanie stanąć nam drodze. Jesteśmy nie zniszczalni.
Zaraz po wyjściu z kuchni udaliśmy się do naszego pokoju zamykając się na klucz. Zawsze tak robiliśmy, bo nie chcieliśmy, żeby ktoś nam przerywał. Położyliśmy się na łóżku, przytulając się do siebie i oglądaliśmy jakieś nudne filmy w telewizji.
Po jakiś dwóch godzinach, usłyszeliśmy wołanie matki dobiegające z holu. Ogarnęliśmy się i zeszliśmy na dół.
W holu stała nasza rodzicielka z jakąś niską, puszystą kobietą i młodą dziewczyną. Dziewczyna była nawet całkiem ładna. Parę lat temu, za nim odkryłem, co łączy mnie i Billa, pewnie była by w moim typie. Miała długie, proste ogniste włosy, duże niebieskie oczy i czerwone, pełne usta. Ubrana była w czarną, krótką sukienkę idealnie podkreślającą jej sylwetkę.. Swoje piękne oczy podkreśliła mocnym czarnym makijażem.
- Chłopcy, poznajcie moją koleżankę Lise Vogel. – Matka wskazała na swoją koleżankę. – A to jej córka, Viktoria. Poznajcie się.
Simone udała się wraz z Lisą do pokoju, a nas zostawiła samych sobie.
Ruda uśmiechnęła się do mnie. Muszę przyznać, że miała bardzo ładny uśmiech. Podałem jej rękę, odwzajemniając uśmiech.
- Cześć. Jestem Tom.
- Viktoria. – Uścisnęła moją dłoń. Miała melodyjny głos.
Przeniosła wzrok na mojego bliźniaka, który stał obok z nachmurzoną miną. Spojrzałem na niego badawczo.
- Bill. – Mruknął nieprzyjemnym tonem, nawet nie podając jej ręki. Dziewczyna zmieszała się.
Aby uniknąć krępującego milczenia, uśmiechnąłem się do niej przepraszająco za brata i poprowadziłem ją do salonu. Bill podreptał za nami, mrucząc coś do siebie i wpatrując się wrogo w rudowłosą.
Usiedliśmy na kanapie i zaczęliśmy rozmawiać. Okazało się, że Viktoria jest o rok młodsza i studiuje w mieście medycynę. Również mieliśmy podobne zainteresowania i po kilku chwilach śmialiśmy się z czegoś jakbyśmy się znali od zawsze. Tylko jedynie czarnowłosy siedział w fotelu z pogrzebową miną i patrzył na nas wrogo.
- Masz ochotę się czegoś napić? – Zaproponowałem jej.
- Z chęcią.- Odpowiedziała uśmiechając się.
Wstałem z zamiarem udania się do kuchni, w drzwiach odwróciłem się do brata.
- A ty Bill?
Spojrzał na mnie w taki sposób jakby miał mnie zamordować wzrokiem.
- Nie. – Warknął.
Viktoria popatrzyła z obawą na mojego brata.
- Ja…ja może ci pomogę. – Pośpieszyła za mną do kuchni.
-, Czego chciałabyś się napić? – Zapytałem wyjmując szklanki z szafki.
- Hm…może być herbata.
Nastawiłem wodę i odwróciłem się w jej stronie. Siedziała na stole z nogą założoną na nogę i uśmiechała się do mnie lekko.
- Tom…twój brat chyba mnie nie lubi.- Powiedziała z nutką smutku w głosie spuszczając jednocześnie głowę. Zrobiło mi się jej trochę żal i najchętniej teraz bym wygarnął Billowi to, że sprawia przykrość tej dziewczynie swoim nieuzasadnionym zachowaniem. Podszedłem do niej, unosząc delikatnie jej podbródek.
- Nie przejmuj się nim. Ma po prostu dzisiaj zły humor. – Skłamałem, bo jeszcze rano bliźniak był w wyśmienitym nastroju. Jednakże przyzwyczaiłem się, że brat miewa humorki jak kobieta w ciąży.
Spojrzała mi głęboko w oczy i patrzyła w nie długo. Mógłbym przysiąc, że zobaczyłem w nich nutkę pożądania. Jednak nie odsunąłem się od niej i tkwiłem tak nie ruchomo, kiedy ona przysunęła się bliżej z lekko rozchylonymi ustami. Nasze twarze dzieliło tylko kilka centymetrów. Czułem jej gorący oddech na swojej twarzy.
-, Co wy tak długo robicie? – Usłyszałem jak drzwi się otwierają i do środka wszedł mój bliźniak.


Dopiero w tej chwili dotarło do mnie jak blisko stoję z tą dziewczyną, natychmiast się odsunąłem i spojrzałem w stronę Billa licząc na to, że nie pomyśli sobie za dużo. Jednak w jego oczach zobaczyłem gniew i rozczarowanie.
- Nie przeszkadzajcie sobie. – Jego głos drżał, nie wiadomo czy z wściekłości czy to może z żalu. Wyszedł trzaskając drzwiami.
- Poczekaj tu. – Rzuciłem do Viktorii i pobiegłem za czarnowłosym.
Billa znalazłem siedzącego za garażem. Siedział z nogami podciągniętymi pod brodę i palił papierosa. Nie przejmował się nawet tym, że był środek zimy, dookoła leżał śnieg, a on miał na sobie tylko t-shirt i rurki. Podszedłem do niego zciągając z siebie bluzę i założyłem mu ją. Podniósł na mnie wzrok i od razu zrzucił z siebie bluzę. Miał zaszklone i zaczerwienione oczy, najpewniej od płaczu.
- Odejdź. – Powiedział odwracając wzrok.
- Bill.. – Westchnąłem. – To, co zobaczyłeś… to nie tak jak myślisz.
Prychnął i zgasił papierosa, nie zaszczycając mnie nawet spojrzeniem.
- Bill, do niczego między mną a Viktorią nie doszło.
- Ta…jasne. – Podniósł się i spojrzał na mnie wściekły. – W czym ona jest ode mnie lepsza, Tom? To jest to, że ma cycki? A może po prostu nie starcza ci to, że ma dwie dziurki, a ja nie?
Przesadzał. Zacisnąłem dłonie w pięści i odetchnąłem parę razy głęboko, żeby nie dać się wyprowadzić z równowagi.
- Bill, to naprawdę nie tak jak to wyglądało. Po prostu była przygnębiona tym, że byłeś dla niemiły. Chciałem ją jakoś pocieszyć, a ona niespodziewanie się przysunęła i wtedy akurat ty wszedłeś. – Cały czas patrzyłem mu w oczy, żeby mi uwierzył.
Jednak czarnowłosy bez słowa mnie wyminął i ruszył w kierunku domu. Stałem tak chwilę na mrozie patrząc przed siebie.
Kiedy wróciłem do domu gości już nie było, a w kuchni siedziała tylko mama. Chciałem przemknąć się po cichu do sypialni, ale rodzicielka zauważyła mnie i zawołała. Podszedłem do niej nie mając ani trochę ochoty na rozmowę z nią.
- Tom, coś się stało? – Spojrzała na mnie uważnie.
- Nie, a czemu pytasz? – Przybrałem najbardziej obojętny wyraz twarzy.
- Naprawdę? – Nie ustępowała.
- Tak, na serio – Odpowiedziałem trochę zdenerwowany.
- Viktoria zostawiła swój numer telefonu, kazała ci przekazać. – Simone podała mi karteczkę z napisanym na niej numerem. – Wygląda na miłą dziewczynę. – Dodała.
- Aha. – Mruknąłem. – To wszystko?
- Tak.
Pokonałem szybko schody i znalazłem się na górze. Wszedłem do mojego pokoju, który robił za naszą wspólną sypialnię z Billem, ale jego tam nie było. Wiedziałem, że w takim razie pewnie jest u siebie. Zapukałem do jego drzwi, ale odpowiedziała mi głucha cisza. Pociągnąłem za klamkę, ale tak jak się spodziewałem, było zamknięte. Westchnąłem ciężko i udałem się z powrotem do siebie. Położyłem się spać, mając nadzieję, że jutro będzie lepiej.
Tej nocy nie mogłem spokojnie zasnąć. Brakowało mi czarnowłosego. Rano wstałem jak zawsze, wykonałem poranną toaletę i zszedłem na dół. Zrobiłem sobie kawę i usiadłem przy stole, czekając aż Bill zejdzie na dół, aby z nim porozmawiać. Niestety tego dnia nie pojawił się w kuchni; cały dzień przesiedział w swoim pokoju. Przez parę kolejnych dni nie wychodził nigdzie. Zaczynałem się o niego naprawdę martwić.
Minął tydzień. Zszedłem na dół i zdębiałem stając w drzwiach. Przy kuchennym stole zastałem bliźniaka, który pił kawę. Kiedy wszedłem do pomieszczenia podniósł na mnie wzrok na kubka i zaraz go opuścił.
- Cześć Bill. – Powiedziałem stojąc w drzwiach i powoli do niego podchodząc.
Bliźniak jednak mi nie odpowiedział. Westchnąłem tylko i zacząłem przygotowywać sobie coś do jedzenia na śniadanie. Robiłem sobie tosty, kiedy usłyszałem cichy głos brata.
- Naprawdę między wami do niczego nie doszło?
Przerwałem wykonywaną przeze mnie czynność i kucnąłem koło jego krzesła, zmuszając go w delikatny sposób, żeby spojrzał na mnie.
- Bill, nie mógłbym cię zdradzić.
Patrzył na mnie tak bez przekonania. Jakby bał się mi zaufać.
- Kocham cię. Kocham cię najbardziej na świecie. – Ująłem jego delikatne, wypielęgnowane dłonie w swoje. – Proszę, zaufaj mi.
-, Ale… - Zawahał się.
-, Jeśli nie spróbujesz mi zaufać, nigdy się nie dowiesz czy było warto. – Spojrzałem mu głęboko w oczy, czekając na jego reakcję. Zastanawiał się, przygryzając wargę. Zawsze tak robił jak się denerwował albo myślał nad czymś intensywnie.
- No dobrze. Ufam. – Uśmiechnął się do mnie delikatnie.
Odniosłem wrażenie, że od bardzo dawna nie widziałem jego uśmiechu. Poczułem rozlewające się po moim ciele przyjemne ciepło i od razu porwałem bliźniaka w ramiona.
- Kocham cię. – Szepnąłem mu do ucha, gładząc go po włosach. Czarnowłosy objął mnie za szyję, wtulając się we mnie bardziej.
- Ja ciebie też, Tom.
Siedzieliśmy tak wtuleni w siebie dość długo milcząc, ale to nie była krępująca cisza. Nie potrzebowaliśmy słów, wystarczała nam nasza bliskość i ciepło bijące od naszych ciał. Bo byliśmy niezniszczalni i nikt nie był w stanie nas rozdzielić.

sobota, 12 maja 2012

„ Kiedy ciało jest smutne, serce powoli umiera. ”

Była noc. Ogromny księżyc w pełni na rozgwieżdżonym niebie, widać było doskonale przez okno w pokoju czarnowłosej postaci. Oświetlał jej drobną sylwetkę leżącą na łóżku.
Chłopak nie był w stanie wykonać choćby najprostszej czynności. Nie był w stanie samodzielnie się ubrać, wstać czy choćby ruszyć ręką. Wszystko jednakże widział, czuł, słyszał i rozumiał.

Jeszcze parę lat temu był ruchliwym, pełnym życia, zdrowym młodzieńcem. Miał delikatną urodę, prawie dziewczęcą. Był bardzo szczupły, posiadał duże czekoladowe oczy, naturalnie różane wargi, mały nosek i pół długie hebanowe włosy. Dzięki swej nietypowej jak na chłopaka urodzie, był zapraszany na różne sesje fotograficzne, a świat modelingu stał przed nim otworem. To było jedno z jego największych marzeń.
Drugim wielkim marzeniem, było zostać muzykiem. Śpiewał w garażowym zespole, który założył razem ze swoim bratem bliźniakiem.
Uwielbiał swojego starszego brata. Był dla niego prawdziwym bohaterem, którego podziwiał.
Zawsze starał się mu przypodobać i robił wszystko byleby tylko on go akceptował. Do 10 roku życia, byli niemal nie rozłączni i identyczni. Później każdy z nich zmienił fryzurę oraz sposób ubierania się. Żyli w swoim małym świecie i przebywali wyłącznie w swoim towarzystwie. Mówili sobie o wszystkim i wspierali się nawzajem, wtedy, kiedy byli odrzucani przez otoczenie.
Niestety wszystko uległo gwałtownej zmianie, kiedy to starszy z bliźniaków, został przyjęty przez paczkę dzieciaków ze szkoły do siebie; pragnąc być zaakceptowany przez kolegów przestał przyznawać się do swojego młodszego brata. Poniżał go przy innych, wyśmiewał się z jego ekstrawanckiego stylu, wyzywał od pedałów, nie zważając na to, czy może sprawić mu tym przykrość.
Młodszy nie rozumiał, dlaczego jego starszy ukochany brat traktował go tak, kiedy w pobliżu była jego paczka. Nie rozumiał tym bardziej, dlaczego kiedy wracał do domu uśmiechał się do niego przepraszająco i znikał za drzwiami swojego pokoju, zamykając się w nim. Nie raz zdarzyło mu się przepłakać całą noc z powodu starszego bliźniaka.

Mieli po piętnaście lat. Młodszy przyzwyczaił się do dziwnego zachowania poza domem. dredziarza. Przestał przepłakiwać noce, nauczył się przyjmować jego słowa chłodno i z opanowaną do perfekcji ignorancją nie zwracać na niego uwagi w szkole. Wiedział, że brat to robił, bo nie chciał tracić znajomych, a gdyby pokazywał się z bliźniakiem, który się maluje i farbuje włosy, nie dali by mu żyć. Rozumiał.
Tylko zamknięci w czterech ścianach pokoju wieczorami byli tymi samymi braćmi, co kiedyś. Rozmawiali o wszystkim. Cieszyli się swoim towarzystwem, aby rano na szkolnych korytarzach ponownie stawać się dla siebie największymi przeciwieństwami. Wieczorami byli dla siebie tym wszystkim, czym nie mogli być za dnia.
Była piękna pełnia księżyca, kiedy to młodszy z bliźniaków jak zwykle bez pukania bezszelestnie wszedł do pokoju starszego. Zastał go z gitarą akustyczną na kolanach, kiedy to wygrywał jakąś nieznaną mu melodie. Zamknął cicho za sobą drzwi i nie ruszył się z miejsca nie chcąc przeszkodzić bratu.
Dredziarz w pewnej chwili urwał, patrząc na jakiś nieokreślony punkt na niebie i nawet nie obracając się, rzekł:
- Podobało ci się?
- Tak – odpowiedział młodszy siadając na brzegu łóżka.
Starszy zaczął ponownie wygrywać tą samą melodię, co wcześniej, poczym westchnął.
- Brakuje mi tylko słów.
Czarnowłosy zamyślił się, wpatrując w księżyc za oknem i pod wpływem chwili zaczął cicho, jakby nieśmiało śpiewać:
- Powoli robi się we mnie zimno
Jak długo możemy tu będziemy
Zostań tu
Cienie chcą mnie przenieść
Jeśli pójdziemy, to pójdziemy tylko we dwóch,
Jesteś wszystkim, czym chciałbym być
I wszystkim, co płynie w moich żyłach
Zawsze będziemy się przemieszczać
Obojętnie dokąd pójdziemy, obojętnie jak głęboko
Dredziarz wsłuchując się w głos brata zaczął mu akompaniować na gitarze.
- Nie chcę być tam sam
Bądźmy razem
Nocą
Kiedykolwiek, kiedy będzie czas
Bądźmy razem
Nocą
Starszy wygrywając kolejne dźwięki przypatrywał się uważnie bratu i z każdym kolejnym słowem budziły się w nim coraz to kolejne wyrzuty sumienia. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że dla młodego jest całym światem.
- Słyszę twój cichy krzyk
Odczuwam każdy twój oddech
I nawet, gdy los nas rozdzieli
Obojętnie, co w tedy przyjdzie, co rozdzieli nas…
Trzymaj mnie inaczej będę pędził samotnie w nocy
Weź mnie ze sobą i trzymaj mnie
Inaczej będę pędził samotnie w nocy…
Dredziarz skończył grać. Młodszy bliźniak uśmiechnął się lekko.
- Napisałem to jakiś czas temu.
- Podoba mi się to… to o nas?
- Tak
- Od teraz to będzie nasza piosenka.
Na ich twarzach w jednakowym momencie pojawił się uśmiech.
Nie długo potem pojawił się pomysł ze stworzeniem zespołu, który założyli wspólnie z dwójką kolegów ze szkoły. Na początku nie odnosili szczególnych sukcesów. Grali w małych klubach. W pewien jesienny wieczór, na jednym z takich mini koncertów, które dawali czarnowłosym zainteresował się projektant oraz producent oglądający występ. Młodszy bliźniak dostał ofertę współpracy z jednym z domów mody, a zespół dostał szansę na zaistnienie na scenie. Wszystko wydawało się być na najlepszej drodze do sukcesu.

Jednak niedane było im dłużej się cieszyć.

Były wtedy osiemnaste urodziny bliźniaków. Świętowali je razem z chłopakami z zespołu. Czarnowłosy zbierał już od dawna pieniądze na wyjątkowy prezent dla ukochanego brata. Wszystkie oszczędności przeznaczył na sportowe auto, które od dawna podobało się bliźniakowi. Mimo iż sam nie otrzymał nic równie wartościowego od dredziarza, był szczęśliwy widząc szeroki uśmiech na twarzy brata, kiedy wręczał mu kluczyki.
Starszy od razu zaproponował przejażdżkę. Wszyscy chętnie się zgodzili. Czarnowłosy usiadł obok kierowcy, a pozostała dwójka przyjaciół na tylnych siedzeniu.
Mieli właśnie już wracać. Jechali autostradą nie za szybko ani nie za wolno. Nagle tuż obok nich przemknęły dwa motory z dużą prędkością, wyprzedzając ich i przecinając im drogę. Dredziarz próbując nie wjechać w pojazdy, został zmuszony do zmiany pasa. Nie zdążył już jednak zareagować, kiedy usłyszał tylko przerażony krzyk młodszego brata, klakson tira i głośny huk, a potem już tylko ciemność.
Wypadek obył się bez ofiar śmiertelnych. Samochód nadawał się już tylko do kasacji.  Kierowcy tira nic się nie stało, oprócz lekkiego wstrząsu mózgu. Dredziarz złamał rękę, a przyjaciele wyszli z niego tylko z paroma sinikami. Niestety dla młodszego bliźniaka, skończyło się to tragicznie. Tir uderzył od strony, po której siedział właśnie on.
Doznał wielu obrażeń. Połamane żebra, poważny uraz kręgosłupa, złamanie w podstawie czaszki, zmiażdżenie nogi…Na dodatek zapadł w śpiączkę, a lekarze nie wróżyli, że się obudzi, a nawet, jeśli się, to i tak będzie żył jak warzywo.
Starszy bliźniak obwiniał się cały czas. Miał wyrzuty sumienia. Wmawiał sobie, że gdyby nie zaproponował tej przejażdżki, nic takiego by się nie stało. Nie doszłoby do tego nieszczęsnego wypadku. Jego brat byłby teraz cały i zdrów. Jak bardzo tego w tej chwili żałował. Dlaczego to właśnie spotkało jego niczego winnemu brata? Czemu? Nie był wierzący, ale w tym momencie miał ochotę paść na kolana i prosić Boga, by czarnowłosy się obudził.
Czuwał nad nieprzytomnym bratem dzień i noc. Nie odstępował go nawet na krok. Nie mógł patrzeć na te wszystkie rurki wbite w drobne ciało bliźniaka podłączone do aparatury, na wszystkie bandaże i opatrunki, ale nie miał zamiaru zostawiać go tu tak samego. Nawet, jeśli lekarze nie snuli optymistycznych wizji, on sam nie przestawał wierzyć, że jego brat się obudzi. Cały czas miał nadzieję, która z każdym kolejnym dniem mijała, ale wciąż była.
Dredziarz spędził w szpitalu miesiąc tkwiąc przy łóżku czarnowłosego, od czasu do czasu będąc odciąganym od bliźniaka przez rodzicielkę lub przyjaciół, żeby się odświeżył, zjadł coś lub przespał. Robił to dość niechętnie, a potem szybko wracał do młodszego brata.
Był ranek; starszy właśnie drzemał na krześle, kiedy czarnowłosy podniósł ciężkie powieki. Usłyszał ciche pochrapywania dredziarza po swojej lewej stronie, lecz gdy tylko spróbował obrócić głowę w tym, że kierunku, poczuł coś w rodzaju odrętwienia i ciało wydało mu się strasznie ciężkie. Spróbował otworzyć usta, ale nic z tego. Ogarnęła go niema rozpacz. Chciał wołać o pomoc, krzyczeć, wrzeszczeć, że nie może się poruszyć, niech ktoś mu pomoże, jednakże, jego usta się nie otwierały. Po jego chłodnym policzku stoczyła się kryształowa łza.
Lekarze stwierdzili paraliż całego ciała. Starszy bliźniak postanowił zaopiekować się bratem. Był to swojego rodzaju masochizm, bo patrząc na przykutego do wózka młodszego brata i widząc jego smutne, wypełnione cierpieniem oczy, sam czuł ten sam ból. Mimo iż czarnowłosy wrócił do świata żywych, dredziarza wciąż obwiniał się i dręczył go wyrzuty sumienia. Czuł się podwójnie winny, kiedy pomyślał, że wszystkie marzenia jego bliźniaka runęły w gruzach. Już nigdy nie zostanie modelem, nie przejdzie się po wybiegu, ani choćby zaśpiewa. Sam nie wiedział, czy lepiej by nie było gdyby bliźniak nigdy się nie obudził. Przynajmniej tak by nie cierpiał, tłumaczył się sam sobie, kiedy nachodziły go takie myśli.
Opiekował się bratem najlepiej jak potrafił. Mył go, karmił, ubierał, czesał i dbał o jego włosy, a nawet nauczył się go malować tak jak zawsze robił to młodszy. Często wychodził z nim na spacery i cały czas do niego mówił, chociaż miał świadomość tego, że bliźniak mu nie odpowie, choćby nie wiadomo jak bardzo by chciał.
Czarnowłosy z każdym dniem czuł się coraz gorzej. Widział starania swojego brata, który wciąż próbował mu wynagrodzić ten nieszczęśliwy wypadek. On nigdy nie miał mu tego za złe. Pragnął tylko umrzeć. Cierpiał. Z każdą mijającą chwilą, kiedy siedział w wózku mogąc jedynie obserwować, co się dzieje, a nie mogąc tak wiele. Tak bardzo chciał powiedzieć bliźniakowi, żeby go zostawił. Przecież może sobie znaleźć jeszcze jakąś dziewczynę i ułożyć sobie życie. Jemu samemu z życia nic nie zostało, bo to, co teraz miał to życiem nazwać nie można było. Zwykła bezsensowna wegetacja. Chciało mu się płakać, kiedy widział jak dredziarz marnuje czas na zajmowanie się jego martwym ciałem, które mogło jedynie patrzeć. Nienawidził, kiedy ten głupi optymista wciąż powtarzał:
- Dla Ciebie mógłbym zrobić wszystko, braciszku. Tak bardzo Cię przepraszam…Wybacz mi, ale zobaczysz…Jeszcze wszystko będzie dobrze.
Ale ja już dawno wybaczyłem, próbował mu przekazać jakoś tą myśl młodszy bliźniak. Niestety nie mógł tego zrobić, choć tak bardzo pragnął.
Codziennie prosił Boga aby ta pseudo egzystencja się zakończyła, żeby to wszystko okazało się złym snem, z którego zaraz się obudzi i pójdzie opowiedzieć bratu.
Z czasem nawet zaczął się poddawać bólowi i przestawał go czuć. Przestawał też myśleć. Chciał tylko zasnąć i się nie obudzić. Niczego więcej nie pragnął…

wtorek, 8 maja 2012

„Często nienawiść sama sobie zadaje rany.”


Wrócił do naszego wspólnego mieszkania. Było parę minut do północy, a jutro mieliśmy grać koncert, więc zdenerwowała mnie jego bezmyślność. Ledwo szedł, więc wiedziałem, że jest pijany. Podszedł do mnie i…
Uderzył…Bolało.
Upadłem na podłogę, a on pociągnął mnie za włosy, żeby mnie podnieść. Błagałem go krzycząc z bólu, żeby przestał, opamiętał się. Nic sobie z tego nie robił. Płakałem; wręcz dusiłem się własnymi łzami, kiedy przyparł mnie do ściany i wyciągnął nóż z kieszeni. Szamotałem się i wzywałem pomocy, choć miałem świadomość tego, że nikt mnie nie usłyszy.
Przejechał ostrzem po moim policzku:
- A teraz zobaczysz jak bardzo kocha cię braciszek – mówią to, kopnął mnie kolanem w brzuch, aż zgiąłem się w pół. Poczułem metaliczny smak w ustach. To krew. Zrobił tak jeszcze parę razy, aż upadłem na podłogę kuląc się z bólu.
Lekko zamroczony przez ból, nie wyraźnie widziałem jak pochyla się nade mną i niemal, że z czułością odgarnia włosy z mojej twarzy. Zaczął gładzić szorstką dłonią mój policzek.
-, Co się stało, Billy? Upadłeś? Nic ci się nie stało?
W jednej chwili wszystko wydało mi się snem. Ujrzałem przed oczami scenkę z naszego dzieciństwa. Zawsze byłem fajtłapą i niezdarą. Często się przewracałem i robiłem sobie krzywdę. Jednakże, kiedy tylko działo mi się coś złego mój brat instynktownie to wyczuwał i był przy mnie. Podnosił mnie, ocierał łzy i zabierał do domu. Zawsze wtedy mówił z czułym uśmiechem:, „Co się stało, Billy?”.
Nie pomyślałbym, że to on teraz zostanie moim oprawcą. Za co on mnie tak nienawidził? Nie zrobiłem mu przecież nic złego. Nie potrafiłbym.
- Tom…- szepnął mając nadzieję, że tak naprawdę śnie i to nie dzieje się naprawdę.
W jego oczach zobaczyłem chłód i nienawiść. W jednej sekundzie jego dłoń głaskająca mój policzek, wplątała się w moje włosy szarpiąc za nie i ciągnąc do góry. Skomlałem z bólu, ale nie obchodziło go to. Zaciągnął mnie do łazienki, gdzie wrzucił mnie do wanny brutalnie. Skrępował moje nadgarstki linką do prania i podciągnął mi rękawy.
- Tom, proszę….Nie…- płakałem, coraz mniej wierząc, że mnie posłucha.
- Nienawidzę cię…nienawidzę…nienawidzę! –Powtarzał jak w amoku odkręcając gorącą wodę.
- Kocham cię…Tom, przestań, porozmawiajmy….Jesteś pijany, nie wiesz, co robisz…- przez łzy nic już nie widziałem. Cale ciało mnie bolało i miałem świadomość tego, że zaraz mój własny brat, którego kochałem tak bardzo odeśle mnie na drugi świat.
- Kocham cię, braciszku.. - Powiedział i podciął mi głęboko nadgarstki.
Z przerażeniem obserwowałem jak po moich rękach spływa krew i barwi wodę na czerwono. Mój morderca przyglądał się temu wszystkiemu z chłodem i stoickim spokojem. Zacząłem krzyczeć, aby wezwał pomoc, że nie chcę umierać, ale nie zrobił nic. Moje wrzaski stopniowo słaby i cichły, aż w końcu opadłem bezwładnie do wody. Przed oczami pojawiła mi się ciemność, a ostatnie, co usłyszałem to trzask drzwi od łazienki.

poniedziałek, 7 maja 2012

Nach Dir Kommt Nicht


Za oknem pada deszcz, jest burza. Pierwsza tej wiosny.
Chłód wdziera się do pokoju przez uchylone okno. Nie jest jednak w stanie ugasić rozgrzanych ciał, które w tańcu namiętności złączyły się w jedno. W pomieszczeniu rozbrzmiewają raz po raz głośniejsze jęki i westchnienia. Dźwięki rozkoszy i wyszeptywane w ciemność imiona. Przysięgi i obietnice, które nigdy nie miały doczekać się realizacji, wykrzykiwane w miłosnej ekstazie.
Kochankowie trwali chwilę wtuleni w swoje spocone ciała uspokajając przyśpieszone oddechy. Poczym starszy uniósł się na łokciach odgarniając czarne kosmyki z twarzy swego prywatnego anioła. Pogładził jasny policzek i ucałował rozchylone, napuchnięte od namiętnych pocałunków usta.
Z bólem rozrywającym jego serce, wstał powoli. To musiało w końcu nastąpić.
- Nie…proszę, nie. – Usłyszał od strony łóżka zduszony przez powstrzymywany płacz głos. Tak bardzo cieszył się w tej chwili, że w pokoju panowała ciemność. Że nie widział tych wielkich brązowych zaszklonych oczu, drżących warg i trzęsącego się ciała. Wiedział, że wtedy nie potrafiłby. Nie mógłby zostawić go tutaj.
- Rozmawialiśmy już o tym. – Powiedział chłodno, chociaż wcale nie zamierzał użyć takiego tonu głosu i naciągnął spodnie na siebie. – To miało być…pożegnanie.
Ostatnie słowo z trudem przeszło mu przez gardło. Tak bardzo nie żeby to był ostatni raz.
-, Ale…
- To koniec. Tak będzie najlepiej dla ciebie i dla mnie. Uwierz mi. Tak będzie najlepiej. – Do jego oczu również zaczęły napływać łzy. Nie chciał tego kończyć. Kochał go. Kochał, ale wiedział, że ta miłość nie ma prawa istnieć. To złudzenie Ich serc, identycznych serc, które od zawsze biły jednym rytmem dla siebie. Oddychali dla siebie, dzielili razem sny. Jednak…świat był przeciwko im. Przeciw uczuciu, które łączyło te dwie spragnione siebie nawzajem dusze.
- Nie…nie mów tak. Ja…wiesz, że bez ciebie nie potrafię żyć. Bez ciebie nic mi się nie uda. Bez ciebie moje życie nie ma sensu. Zabij mnie, jeśli masz odejść!
Słysząc ten przeraźliwy krzyk rozpaczy, zamknął na chwilę oczy. Zagryzł wargi. Jeżeli teraz się wycofa to dalej będzie krzywdził i siebie i jego. Nie może na to pozwolić. Ta decyzja już zapadła. Powoli skierował się do drzwi.
- Nie rób tego, słyszysz?! Proszę! Kocham cię! Nie zostawiaj mnie…- głośny szloch rozniósł się po całym pomieszczeniu.
Jego serce pękło na milion małych kawałeczków. Wyszedł. Zostawił go. Zostawił wszystko, co najcenniejsze posiadał tam za hotelowymi drzwiami. Jego serce nie pokocha już nikogo innego. Ono zawsze będzie należeć do jednej osoby. Do kogoś, kogo zranił tak bardzo.
Nie zamierzał wracać. Nie miał zamiaru prosić o wybaczenie ani też go nie pragnął. Zrobił to wszystko świadomie. Chciał jak najlepiej przede wszystkim dla swojego aniołka. Anioła, który miał jeszcze szanse na normalne życie, bo on już zatracił się. On już przegrał, kiedy pierwszy raz spojrzał w te czekoladowe tęczówki.
Zawsze będzie wracał do niego w snach. To jedyne, czego świat im nie odbierze.

Więc, śnijmy. Śnijmy aniołku. Śnijmy dopóki nasze sny nie staną się prawdą i nie zatrzemy granicę między jawą a marzeniami. Ja zawsze będę twój, a ty mój. Aż po kres naszych dni…

*Po tobie nie nadejdzie już nic